Obozy koncentracyjne, tortury na dzieciach, gwałty i śmierć tysięcy ludzi. Ta historia nie wydarzyła się w czasach II wojny światowej, ale lata później. Oprawcami nie byli nazistowscy zbrodniarze, lecz… Brytyjczycy. Ofiary to Kenijczycy - dawni poddani kolonii brytyjskiej. Dziś samo wspomnienie o okrucieństwach wywołuje zmieszanie na Wyspach. Czy jednak pokrzywdzeni mogą liczyć na coś więcej niż wstydliwy rumieniec?
Kenia była specyficznym przypadkiem w brytyjskim imperium. Nie skrywała bogatych złóż surowców naturalnych, nie miała też szczególnie dużego znaczenia strategicznego. Była ważna z innego powodu. Centralne tereny kolonii przyciągały, dzięki żyznym glebom i przyjaznemu klimatowi, tysiące Brytyjczyków - często byłych żołnierzy - którzy w takim właśnie miejscu chcieli zapomnieć o zniszczonej konfliktami Europie.
Problemem było to, że te ziemie miały już swoich mieszkańców – największe w Kenii plemię Kikuju. Przed drugą wojną światową tubylcy mogli uprawiać po kawałku pola w zamian za pracę dla białych właścicieli ziemskich. Po 1945 roku liczba Brytyjczyków w centralnej Kenii wzrosła. Aby osadnicy nie czuli się zbyt ściśnięci, władze wysiedliły z tzw. Białych Wyżyn do rozmaitych rezerwatów wszystkich czarnych. Wkrótce 1,25 mln Kikuju musiało pomieścić się na 2 tys. kilometrów kwadratowych, podczas gdy 30 tys. Wyspiarzy zajmowało 12 tys. kilometrów kwadratowych najlepszych terenów w kolonii.
Taka niesprawiedliwość rozwścieczyła wysiedlonych. Miejscowe związki zawodowe oraz główna lokalna partia polityczna, Kenijska Unia Afrykańska (KAU), w której znaczne wpływy mieli Kikuju, zaczęły naciskać na administrację i wzywać do strajków robotniczych. Napięcie rosło. Choć najważniejsi afrykańscy opozycjoniści nadal wierzyli w polityczne rozwiązanie i powstrzymywali radykałów wyrywających się do walki z bronią w ręku.
Prawie jak czarna magia
Jednym z głównych warunków przystąpienia do grona buntowników było złożenie tradycyjnej przysięgi. Wyglądała ona tak: ochotnik w lewej dłoni trzymał kawałek świeżego koziego mięsa, a w prawej garść ziemi, którą wcierał w pępek, deklarując jednocześnie lojalność swojemu ludowi. Na przełomie lat 40. i 50. do rytuału przystąpiły setki tysięcy kierowanych narodowym uniesieniem Kikuju.
Ten lokalny zwyczaj był zupełnie niezrozumiały i mocno niepokojący dla osadników. W rozmowach między Europejczykami plotka wyprzedzała plotkę. Kozie mięso w ich opowieściach stawało się sercem białych, stary obrządek niebezpiecznym aktem czarnej magii, a żądający chociaż odrobiny sprawiedliwości Afrykanie – krwiożerczymi rewolucjonistami. Coraz częściej w kontekście ruchu czarnych padała nazwa „Mau Mau”. Zwrot ten nie ma żadnego znaczenia w kenijskich językach i jego pochodzenie do dzisiaj pozostaje niewyjaśnione. Istotnym jest, że samo brzmienie tych słów wywoływało w Brytyjczykach przerażenie.
Eksplozja
Biali bali się Kikuju, ale przede wszystkim nie mieli zamiaru dzielić się z nimi ziemią. Wykorzystali więc swoje wpływy, by zmusić władze do szybkiego rozbicia afrykańskich nadziei na stworzenie bardziej równego społeczeństwa. Takiego, jakie powoli zaczynało kiełkować w innych brytyjskich koloniach.
20 października 1952 roku wojsko i policja aresztowały około setki afrykańskich związkowców i polityków. W ciągu następnego miesiąca liczba ta wzrosła do blisko 8000 osób. Było to odcięcie głowy hydrze. Nacjonaliści stracili praktycznie wszystkich umiarkowanych przywódców, a na ich miejscu pojawili się radykałowie, którzy do tej pory trzymali się w cieniu. Oni już nie wierzyli w pokojowe rozwiązanie. Wybuchła wojna, która zakończyć miała się dopiero w 1960 roku. Przez następne lata, obserwując ten konflikt z Europy, można było odnieść wrażenie, że Brytyjczycy w odległej Kenii walczą z prawdziwie barbarzyńską hordą. W kolonii przebywało wtedy jedynie kilku akredytowanych przez rząd dziennikarzy, więc wszystkie informacje trafiające na Stary Kontynent były ściśle kontrolowane. Media wiele uwagi poświęcały okrucieństwu Mau Mau. Tragicznym bohaterem niezliczonej ilości artykułów stał się 6-letni biały chłopczyk zamordowany wraz z rodzicami przez partyzantów na rodzinnej farmie. Jako kolejny dowód na zezwierzęcenie buntowników przedstawiano to, że wyrzynają także „swoich”. Głośno było o masakrze w wiosce Lari, gdzie rebelianci brutalnie zabili kilkadziesiąt kobiet i dzieci – krewnych kolaborujących z Brytyjczykami współplemieńców. Owszem, czasem w prasie pojawiały się informacje o jakiś przesiedleniach czarnej ludności, internowaniu lub egzekucjach, ale było to prezentowane jako jedyny skuteczny sposób walki z tak dzikim przeciwnikiem. Buntowników należało odciąć od cywilów, a przy tym trzeba czasami użyć specjalnych środków. Kilku opozycyjnych członków parlamentu próbowało nagłośnić pewne nadużycia w Kenii, jednak szybko dyskredytowano ich jako panikarzy i awanturników.Gdy po ośmiu latach ogłoszono zakończenie walk, Brytyjczycy mieli powody do dumy. Udało im się stłumić powstanie, co samo w sobie jest trudną sztuką, a do tego zrobili to w iście dżentelmeński sposób - na pewno bardziej cywilizowany niż przegrani Francuzi w Algierii. Tak im się przynajmniej wtedy wydawało. Dla jednego z najbardziej liberalnych społeczeństw na świecie było to ważne.
Niespodzianka
Z czasem ten pomnik zaczął się kruszyć. W latach 80. znani badacze historii kolonializmu, na przykład Robert Edgerton, John Londsale i John Newsinger, przedstawili w swoich pracach kampanię przeciwko Mau Mau w zupełnie innym świetle. Dokumenty rządowe oraz rozmowy z rebeliantami, osadnikami i żołnierzami zaprzeczały obrazowi „czystej wojny”.
Przesiedlenia okazały się siłowym przetrzymywaniem ponad miliona Kikuju w otoczonych drutem kolczastym i wieżyczkami strzelniczymi koczowiskach, gdzie tysiące ludzi, głównie dzieci, umierało przez głód i choroby. Internowania były jeszcze gorsze. Około 90 tysięcy „prawdopodobnych Mau Mau” zostało zamkniętych bez wyroku w prawdziwych obozach koncentracyjnych, w których przez wiele miesięcy poddawano ich torturom.
W gnębieniu brali udział zarówno zwerbowani Kenijczycy i Afrykanie z innych kolonii, jak i osadnicy oraz oficerowie z Wielkiej Brytanii. Wśród specjalistów od brutalnych przesłuchań, jak się okazało, był Idi Amin - wtedy młody czarnoskóry żołnierz służący w armii Jej Królestwie Mości. W latach 80. Brytyjczycy znali go już jako tyrana odpowiedzialnego za śmierć 300 tysięcy ludzi w Ugandzie.
I jeszcze egzekucje – w niektórych miesiącach wykonywano ich ponad 50. Aby skończyć na szubienicy, wystarczyło mieć czarną skórę i popełnić wykroczenia takie jak trzymanie w domu broni, amunicji lub złożenie przysięgi Kikuju. Interwencja Winstona Churchilla powstrzymała gubernatora Baringa od dopisania do listy czynów karanych śmiercią posiadania materiałów łatwopalnych. Brytyjski premier obawiał się, że rozochoceni kolonialni sędziowie mogliby wydawać najcięższe wyroki za dzierżenie pudełka zapałek.
Łącznie w trakcie ośmiu lat powieszono ponad tysiąc osób – dwa razy więcej niż w trzymanej za gardło przez Francuzów Algierii. Skonstruowano nawet specjalne szubienice z kółkami. Dzięki temu egzekucje bez problemu mogły odbywać się w rodzinnych terenach skazanego – ku przestrodze.
Jeszcze gorzej
W 2005 temat Mau Mau znów powrócił. David Anderson z Oxfordu i Caroline Elkins z Harvardu wydali niemal równocześnie książki dokumentujące okrucieństwa dokonane na Kenijczykach. Wachlarz tortur opisanych w tych pracach jest wstrząsający – od ciągania za samochodem po gwałty przy pomocy rozbitych butelek. Brytyjczycy rozumieli, że „z akumulatorem na jajach jeszcze nikt nie kłamał”, więc podłączanie kabli do genitaliów stało jedną z najczęstszych metod pozyskiwania informacji, także od dzieci. Te przecież musiały wiedzieć najwięcej… Badacze zwracali uwagę na bezkarność osadników. Mieszkający w Kenii Wyspiarze wielokrotnie na własną rękę wymierzali „sprawiedliwość”, torturując i zabijając domniemanych Mau Mau. Elkins cytuje jednego ze swoich białych rozmówców: „gdy odcinałem mu wory, nie miał już uszu, a jego oko, chyba prawe, zwisało z oczodołu. Szkoda, umarł zanim zdążyliśmy wyciągnąć z niego coś więcej”. Wyspiarze rzadko stawali przed sądem, a nawet jeśli, to kary z reguły nie wykraczały poza grzywnę. Autorzy książek nie zaprzeczają, że partyzanci również dopuszczali się najgorszych zbrodni, chociaż na znacznie mniejszą skalę.
Według oficjalnych brytyjskich danych, życie straciło 11 503 Mau Mau. Liczba ta obejmuje prawdziwych rebeliantów, ale także – jak się potem okazało - niewinnych czarnych cywilów. Anderson uważa, że suma ofiar śmiertelnych wyniosła tak naprawdę około 25 tysięcy, w zdecydowanej większości cywilów. Badania Elkins przyniosły znacznie bardziej szokujący wynik – 70 tysięcy ludzi, a „być może znacznie więcej”, w dużej mierze dzieci.
W kwestii strat po stronie osadników wątpliwości nie ma. W ciągu 8 lat rebelianci zabili 32 białych cywilów. Więcej zginęło w tym samym czasie w wypadkach samochodowych w stolicy kolonii, Nairobi.Brytyjczykom, którzy od dekad uważają się za naród znacznie bardziej oddany idei praw człowieka niż chociażby Amerykanie, rok 2005 przyniósł więc bolesne rozczarowanie. Kolejnym cios spadł szybko – Elkins za swoją książkę dostała prestiżową nagrodę Pulitzera.
Odszkodowania
Niedługo potem wątek Mau Mau znów pojawił się w mediach, tym razem w jeszcze bardziej zawstydzającym kontekście. Dwunastu Kenijczyków złożyło pozew przeciwko brytyjskiemu rządowi za zbrodnie dokonane przez kolonialne służby bezpieczeństwa. Byli oni, jak twierdzą, torturowani, gwałceni i głodzeni. Dwóch mężczyzn zostało wykastrowanych. Domagają się wysokich odszkodowań za doznane krzywdy.
W kolejnych latach do sądów trafiło kilka podobnych pozwów.
Wielka Brytania nie ma jednak zamiaru wypłacać żadnych rekompensat. Najpierw broniła się przedawnieniem sprawy, ale po jakimś czasie zmieniono taktykę. Pod koniec stycznia 2010 roku Londyn ogłosił, że to nie rządy brytyjskie ponoszą odpowiedzialności za to, co robiła kolonialna administracja, lecz… niepodległy rząd kenijski, który ją zastąpił. Brytyjczycy powołują się tutaj na niejasną i niestosowaną w takim kontekście zasadę sukcesji państw. Według Brytyjczyków, utworzony w 1963 roku rząd Jomo Kenyatty powinien być traktowany jako prawny następca kolonialistów, a po nim wszystkie kolejne.
To trochę tak, jakby Polacy po 1918 roku musieli przejąć karną odpowiedzialność za zbrodnie dokonane przez zaborców na… Polakach.
Dodatkowo podstawność brytyjskiego tłumaczenia podważa fakt, że rząd Kenyatty powstał w dużej mierze dzięki rebelii Mau Mau i znalazło się w nim wielu byłych rebeliantów. Również tych, którzy przeszli przez obozy koncentracyjne.
Na razie Wyspiarze w ramach kompromisu oficjalnie przyznali, po raz pierwszy, że podczas konfliktu „obie strony cierpiały”. Z uzyskaniem innych ustępstw Kenijczycy mogą mieć znaczne problemy, bo Brytyjczycy wiedzą, o co walczą.
Jeśli zgodzą się wypłacić odszkodowania, będzie to krzyk wśród ośnieżonych szczytów. Może wywołać lawinę. Podobne pozwy trafią do sądów w znacznie większej liczbie. I to nie tylko w Wielkiej Brytanii, lecz również we Francji, Belgii czy Portugalii – w każdym kraju, który brutalną siłą próbował utrzymać swoje kolonie. Byłoby więc to złamaniem pewnej niepisanej umowy między dawnymi mocarstwami.
Co wybierze Londyn? Z jednej strony milionowe rekompensaty i przyznanie się do winy, a z drugiej - trochę niewypowiedzianego wstydu. Zanim odezwie się w nas cynizm, poobserwujmy. Procesy nadal trwają.
Dodaj komentarz